Życie w Singapurze według Natalii. Część I: Miasto Ogrodów i Zakazów

Życie w Singapurze to jedno z najpopularniejszych wyrażeń zabierających żądnych wiedzy internautów na mój blog (zaraz po życiu w Finlandii i prostytutkach w Alkmaar). Mam jednak poczucie, że mój blog do tej pory wcale takim delikwentom w sukurs nie przychodził. Postanowiłam to zmienić, czyli sklecić wpis traktujący o – a jakże – życiu w Singapurze. Będzie to wpis totalnie subiektywny, trochę praktyczny, ale głównie skupiający się na moich wrażeniach. Miasto Krewetko-Lwa* kusi Polaków swoją nowoczesnością, egzotyką i wiecznym latem, i jako emigracyjna utopia cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Ja trafiłam tutaj zupełnym przypadkiem prawie dwa lata temu i cieszę się, że tak potoczyły się moje losy, aczkolwiek gdybym znała datę wyjazdu, niewątpliwie z utęsknieniem skreślałabym dni w kalendarzu. Co po ponad 20 miesiącach mogę powiedzieć o życiu w Singapurze? Na pewno, że istnieje i to w nadmiarze, przynajmniej jeśli chodzi o gatunek Homo sapiens. Singapur to państwo-miasto, w którym mieszka 5,6 miliona ludzi, czyli więcej niż w całej Finlandii (gdzie mieszkałam wcześniej), która jest prawie 500 razy większa. Dzięki przeprowadzce do Azji, wiem, że poszukiwań mojej „Ziemi Obiecanej” nie zakończę w wielkim mieście, a już na pewno nie w wielkim mieście azjatyckim. Zacznijmy jednak od singapurskich plusów, których jest wcale niemało…

Singapur

Życie w Singapurze jest łatwe. Miasto działa sprawnie, wydajnie, jest bezpieczne, niebrzydkie, oferuje wysoki standard życia, przeróżne możliwości, niezliczone usługi i atrakcje. Brzmi nieźle, prawda? Pytacie mnie czasami, ile trzeba zarabiać, żeby tu się dobrze żyło. Ja wtedy zaparzam sobie białą herbatę z chińskiej prowincji Fujian i po wypiciu interpretuję kształty fusów. Jeśli widzę coś przypominającego książkę albo pustą lodówkę, znaczy, że dopiero skończyliście studia, nie macie dzieci i jesteście zdesperowani. Wtedy mówię, że 2500 S$ na początek powinno „styknąć”. A mówiąc poważnie – nie wiem, co na pytania tej natury mam odpowiadać. Nie znam Was i Waszych oczekiwań. Bardzo ogólnie rzecz biorąc, stosunek zarobków do wydatków jest w Singapurze korzystny, podobnie jak na przykład w Skandynawii, a jeśli macie ochotę na bardziej szczegółowe kalkulacje, istnieją dość wiarygodne – według mnie – strony, które Wam to umożliwią (na przykład ta albo ta, albo ta). Różnica między Skandynawią a Singapurem jest jednak taka, że tutaj wstęp głównie mają wykwalifikowani pracownicy. Ja i Bartek pracujemy na uczelni, co chyba w żadnym kraju nie wiąże się z wysokimi zarobkami, ale rozczarowani standardem życia w Singapurze bynajmniej nie jesteśmy. Nasze mini-mieszkanko na małym, prywatnym osiedlu (tak zwanym condo), na którym znajduje się także basen i siłownia jest fajne, ale jeszcze fajniejsze i ważniejsze jest to, że stać nas na podróżowanie, a głównym czynnikiem, który nas ogranicza jest czas. (Mamy 21 dni urlopu na rok, a w pracy spędzamy więcej niż osiem godzin dziennie, czasem także pracujemy w weekendy. Pojęcie nadgodzin w ogóle nie istnieje. Zaznaczam jednak, że to nie są żadne ogólne reguły. Oczywiście w Azji pracuje się więcej niż w Europie, ale poszczególne przypadki mogą być bardzo różne.)

Singapur

Z podróżami wiąże się inna zaleta Singapuru, dla mnie niezwykle istotna – jest to idealne miejsce wypadowe do odkrywania Azji Południowo-Wschodniej. Wszędzie jest blisko i wszędzie jest taniej, a samolotów z singapurskiego lotniska Changi odlatuje bez liku. Mimo że w samym Singapurze ładnych plaż nie ma (najlepiej prezentuje się chyba plaża na Lazarusie), to obrazki rodem z widokówek są tutaj na wyciągnięcie ręki. A jeśli ktoś za plażowaniem nie przepada – żaden problem – Azja ofertę ma bogatą, a wulkany, plantacje herbaty, wodospady i zabytki to dopiero wstęp do listy azjatyckich atrakcji. Nie ma właściwie miesiąca, żebyśmy gdzieś „za miasto” nie wyskoczyli, chociażby na weekend – czy to do Malezji (Tioman, Langkawi, Cameron Highlands), Indonezji (Merapi, Bintan), czy na moje ulubione Filipiny (Coron, Bohol, Siquijor, Camiguin). W nawiasach wymieniłam miejsca, o których przeczytać możecie na moim blogu, ale to tylko ułamek naszych azjatyckich wojaży (gdybym tylko miała czas, na ich wszystkich opisanie!), a promil miejsc, do których chcielibyśmy pojechać. A kto nie słyszał o Bali? Z Singapuru to tylko dwie i pół godzinki lotu, samoloty latają często, a bilety drogie nie są.

Życie w Singapurze

Niestety każda taka wycieczka, krótsza czy dłuższa, wiąże się z jakąś dawką planowania. Strasznie tęsknię za Finlandią i spontanicznymi wypadami „nad jezioro”; nie tylko na jeden dzień lub weekend, ale nawet po pracy na kilka godzin (a latem dni w Finlandii są długie). Półgodzinna przejażdżka samochodem w jakimkolwiek niemalże kierunku wystarczyła, żeby znaleźć się w otoczeniu fińskiej głuszy, rozpalić sobie grilla nad brzegiem jeziora, pograć w mölkky lub pospacerować, nie spotykając nikogo na swojej drodze. W Polsce, kraju o dużo większym zaludnieniu, jest to nieco trudniejsze, ale także możliwe. Singapur, jak się domyślacie, to zupełnie inna bajka i wydaje mi się, że właśnie brak możliwości łatwej ucieczki przyczynia się w dużej mierze do mojego poczucia przytłoczenia i marazmu. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi mojego „cierpienia” nie rozumie i cierpliwie wysłuchuję rad i sugestii pobliskich miejsc, które „na pewno mi się spodobają”. Myślę jednak, że jeśli podobnie jak ja, cenicie sobie ciszę, spokój, nieskażoną przyrodę i przestrzeń, będzie Wam tutaj po pewnym czasie tego brakować. Na zachętę i dla równowagi dodam, że osoby, którym zew nordycki uczuciem jest nieznanym, niechybnie będą kontente tym, co w Singapurze zastaną. Jest tutaj bowiem mnóstwo pięknych parków i ogrodów (o których za chwilę), są przeróżne, stosunkowo ładne – chociaż trochę zaśmiecone – wysepki (Pulau Ubin, Southern Islands, Coney Island i tak dalej), fajne na jednodniowy wypad. Bardzo łatwo dostać się także na indonezyjskie wyspy Bintan (zdjęcie poniżej) i Batam, chociaż dla mnie odpoczynek na nich to przejaw najwyższej desperacji. Jakąś alternatywę stanowi granicząca z Singapurem Malezja, na przykład plaża Desaru, ale do takich miejsc najwygodniej dojechać samochodem, a ja znam tylko jedną osobę w Singapurze, która posiada auto (o singapurskim transporcie opowiem kiedy indziej).

Bintan

Mimo że tłumów i hałasu nie cierpię, a każda wycieczka do centrum handlowego w zakupowych godzinach szczytu to dla mnie niebezpieczny spacer po granicy mojego opanowania, to muszę przyznać, że gęsto zaludniony Singapur jest miastem poukładanym, schludnym i dość ładnym. Na tle pozostałych azjatyckich tygrysów wypada wręcz zachwycająco. Co ciekawe, a dla mnie także niepojęte, istnieją ludzie, którzy uważają, że Singapur jest „zbyt sterylny”. Moim zdaniem ta „sterylność” to jedna z największych jego zalet, bo gdyby do tego tłumu Azjatów dodać jeszcze bałagan, ciężko byłoby mi tu wytrzymać dwa dni, a co dopiero dwa lata. Wydaje mi się zresztą, że „sterylny” jest słowem nader przesadzonym; chyba że w porównaniu z innymi krajami w Azji Południowo-Wschodniej. W Finlandii na przykład jest dużo czyściej niż w Singapurze. Istnieje jednak inne słowo, które moim zdaniem idealnie oddaje charakter tego państwa, a słowem tym jest „sztuczny”. Singapur jest sztuczny, ale nie uważam, że jest to cecha jednoznacznie negatywna; na dodatek nie bardzo potrafię określić, co na tę sztuczność się składa. Wydaje się, że to ładne i nowoczesne miasto pozbawione jest duszy. Nie zapominam o młodym wieku Singapuru, opisuję tylko swoje odczucia i proszę o wyrozumiałość. Czy ta nienaturalność konsekwencją jest singapurskiej architektury? Niekończących się ciągów jasnych, państwowych bloków? Czy może chodzi o wszechobecną propagandę przedstawiającą Singapur jako utopijne, proekologiczne miasto przyszłości, w którym wszyscy są szczęśliwi i się kochają? A może problem tkwi nie w Singapurze, tylko we mnie, „białasie”, który nie rozumie i nigdy nie zrozumie tego państwa i jego azjatyckich mieszkańców?

Singapur

Symbolem singapurskiej sztuczności stały się dla mnie sławne Gardens by the Bay (zdjęcie powyżej), które mimo że nienaturalne i efekciarskie, wrażenie robią ogromne i nie sposób przejść koło nich obojętnie. Singapur zresztą nie bez kozery zwany jest Miastem-Ogrodem, bo parków i zieleni jest tutaj pod dostatkiem. Co ciekawe, rządzących określenie Garden City już nie satysfakcjonuje, teraz chcą mieć City in a Garden, czyli w dalszym ciągu rozbudowywać i ulepszać tereny zielone, za co chwała im i cześć. Parki w Singapurze są naprawdę ładne i zadbane. Zdjęcie poniżej przedstawia mój ulubiony MacRitchie Reservoir, czyli zbiornik wodny otoczony skrawkami lasu tropikalnego – w dużej mierze pierwotnego – poprzecinanego szlakami dla pieszych. Innym parkiem, do którego zawsze wracam z przyjemnością, jest mniej dziki, ale pełen uroku i różnobarwnych storczyków, singapurski Ogród Botaniczny. Warto go odwiedzić, nawet jeśli w Singapurze jesteście przejazdem.

Singapur MacRitchie Reservoir

Zapewne gdybym się Was, Czytelników, spytała o to, z czym Wam się Singapur kojarzy, część osób odpowiedziałaby: z zakazami. Rzeczywiście tabliczki oznajmiające przechodniom, co należy robić, czego nie wolno, i jaka grozi za złamanie przepisów kara, można dostrzec na każdym kroku. I rzeczywiście niektóre z nich mogą wydać się śmieszne lub absurdalne, chociażby zakaz przewożenia durianów (takich śmierdzących owoców) środkami transportu publicznego czy zakaz karmienia małp, za co grozi nawet 50 000 S$ kary i więzienie. I to prawda, że w Singapurze handel gumą do żucia jest nielegalny, tak samo jak pornografia, a za posiadanie narkotyków grozi nawet kara śmierci. Na wszelkiego rodzaju demonstracje, publiczne zgromadzenia (nawet kilkuosobowe) i przemowy trzeba mieć pozwolenie. (Generalnie wolność słowa nie jest mocną stroną Singapuru, eufemistycznie mówiąc.) Gdy dodamy do tego wszystkiego karę chłosty, otrzymamy niewątpliwie dość przerażający obrazek, ale mimo że jestem w jakimś sensie jego częścią – nie odczuwam tego. Nie raz zresztą widziałam ludzi palących w miejscach, w których palić nie wolno (!), śmiecących (!!), pijących wodę w metrze (!!!), a nawet wiozących duriany autobusem (milion wykrzykników). Nie zmienia to jednak faktu, że lepiej z przedstawicielami singapurskiego prawa nie zadzierać. Dwa lata temu dwóch młodych Niemców zostało skazanych na trzy baty i kilka miesięcy więzienia za namalowanie graffiti na pociągu. Dla równowagi nadmienię, że legalne w Singapurze są na przykład prostytucja oraz aborcja do 24 tygodnia ciąży (więcej o tych sprawach w notce Tak, to legalne w Singapurze!), oraz że Singapur jest jednym z najbezpieczniejszych krajów na świecie.

Kary w Singapurze

Tym optymistycznym akcentem zakończę pierwszą część moich wynurzeń o Mieście Lwa, Zakazów i Ogrodów. W kolejnej poruszę takie tematy, jak transport, mieszkania, pogoda, jedzenie, ludzie, języki i wiele, wiele innych, mam nadzieję – ciekawych i przydatnych.

* Tak naprawdę Singapur nazywany jest Miastem Lwa (singa to w jakimś prehistorycznym języku lew), a symbolem kraju jest Merlion, czyli dziwaczny miks lwa i ryby, chociaż dolna część Merliona bardziej przypomina krewetkę niż rybę.

Pozostałe części cyklu:

Część II: O pogodzie i oleju palmowym

Część III: Mieszkanie i transport

Cześć IV: Ludzie i kuchnia

Więcej o Singapurze:

Zwiedzanie Singapuru – co warto zobaczyć?

Cykl: Gdzie jechać/lecieć z Singapuru na (długi) weekend?

Tak, to jest legalne  w Singapurze!

Polska strona Singapuru

Życie w Singapurze Życie w Singapurze Życie w Singapurze Życie w Singapurze Życie w Singapurze 

Włóczykij, nurek, biotechnolog. Finlandię zamieniła na Singapur, żeby po kilku latach wrócić na nordyckie pustkowia. Lubi czytać, nad miasta przedkłada łono natury, a na blogu promuje odpowiedzialne podróżowanie.

  5 comments for “Życie w Singapurze według Natalii. Część I: Miasto Ogrodów i Zakazów

  1. Bardzo interesujący wpis, sam zamierzam się przeprowadzić z Danii więc porównanie z Finlandią mnie poruszyło.
    To musiał być prawdziwy przypadek by samotnik wylądował w Singapurze 🙂

  2. Byłem w Singapurze ostatni raz chyba z pięć lat temu ale bardzo mi Twój blog przypomniał to miasto. Bardzo proszę o artykuł o street food w Singapurze, to było dla mnie najfajniejsze odkrycie i ciekaw jestem jak to jedzenie odbieracie? Ze zdjęciami jeśli można!

    • Hej! O jedzeniu będzie w trzeciej części, tylko ze zdjęciami może być problem… Zobaczę, co da się zrobić. 🙂 Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  • Twój e-mail NIE będzie widoczny dla pozostałych użytkowników. Wykorzystam go jedynie wtedy, gdy będę chciała się z Tobą skontaktować. Nie będę rozsyłać żadnego spamu!
  • Zaznaczając poniższe (obowiązkowe) pole, zgadzasz się na przechowywanie przeze mnie Twoich danych. Nie martw się, będą dobrze chronione! Kliknij poniżej na "Privacy Policy", żeby dowiedzieć się więcej o ochronie prywatności na blogu (po polsku).

Ten blog wykorzystuje ciasteczka! Więcej o ciastkach i ochronie prywatności na blogu

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close