Krąg polarny przekraczałam już w życiu kilka razy, ale nigdy wcześniej w japonkach. Przyznaję, że tamtego lata na spotkanie z Laponią przybyłam zupełnie nieprzygotowana. O ile brak stroju kąpielowego w moim plecaku był wynikiem działania przemyślanego, o tyle pomysł zaopatrzenia się w krem do opalania nawet nie zaświtał mi głowie. Jasne, sprawdzałam prognozę przez wyjazdem – niby miało być ciepło, ale to przecież Laponia! Jest znośnie dopóki słońce nie zajdzie za chmurę i nie zawieje. Kiedyś w lipcu w Kilpisjärvi marzłam w śpiworze na trzaskające mrozy…
Niska temperatura to zawsze moje największe zmartwienie związane z wypadami do Laponii, niezależnie od pory roku. Tym razem obawiałam się również komarów. Nigdy wcześniej nie dały nam się jakoś strasznie we znaki, ale nigdy wcześniej nie byliśmy na dalekiej północy tak późnym latem (koniec lipca). Na dodatek zmasowanymi atakami krwiożerczych owadów straszyli mnie znajomi Finowie. Z ich czarnych wizji wynikało, że zanim w ogóle zdążę zmarznąć, komary zjedzą mnie żywcem, więcej przynajmniej jeden problem mam z głowy. Jednak – prawdę mówiąc – to nie komary, ani nawet nie temperatura, zaprzątały moje myśli przed samym wyjazdem. Kto by się przejmował takimi błahostkami, gdy na horyzoncie rysuje się prawdziwy problem – przeciekający namiot! Bartek jednak stwierdził optymistycznie, że przecieka minimalnie i to w ogóle nie jest jakikolwiek powód do niepokoju. Okej…
Ścisły rezerwat Kevo położony jest w Utsjoki, czyli hen daleko na północy, i cieszy się dużą popularnością. Głównymi atrakcjami w parku są kanion i wodospad, a biorąc pod uwagę, że fińska Laponia to głównie ciągnące się w nieskończoność pagórki, takie urozmaicenia turystów kuszą i przyciągają. I ja się wcale nie dziwię, rezerwat Kevo to na pewno jeden z najciekawszych parków w Finlandii, jakie do tej pory odwiedziłam.
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy w punkcie Sulaoja, gdzie znajduje się południowe wejście do rezerwatu (więcej informacji praktycznych na końcu wpisu, a tutaj możecie zobaczyć mapkę, na której oznaczyłam na czerwono miejsca naszych noclegów). Dzień chylił się już ku końcowi, ale słońce trwało dzielnie na posterunku, drwiąc sobie z późnej pory. Prawdę mówiąc, po całym dniu w podróży (przyjechaliśmy z Oulu) najchętniej zjadłabym dobrą kolację, wzięła kąpiel i poszła spać w wygodnym łóżku. Zamiast tego założyłam trekkingowe buty i stukilowy plecak, i ruszyłam przed siebie. Do przejścia mieliśmy, bagatela, prawie 90 kilometrów. Na zdjęciu poniżej dochodzi północ.
Początki są zawsze najtrudniejsze, nie dość, że człowiek do chodzenia nieprzyzwyczajony, to jeszcze dźwiga na plecach zapasy jedzenia na pięć dni. Na dodatek do tematu podeszliśmy ambitnie, bo mimo późnej godziny, postanowiliśmy na dzień dobry (dobry wieczór?) pokonać 12 kilometrów. Gdy w końcu dowlekliśmy się do Ruktajärvi, był środek nocy, co oznaczało jedynie, że słońce czaiło się gdzieś za drzewami. Ruktajärvi i wodospad to chyba najbardziej popularne miejsca biwakowe w rezerwacie, więc namiotów – jak na Finlandię – było sporo. Po cichu, żeby nikogo nie obudzić, rozpaliliśmy grilla i niedługo później pochłonęliśmy najcięższe zapasy jedzenia jakie mieliśmy. Następnego dnia tuż po śniadaniu zaczęło padać, w konsekwencji czego rozwiała się optymistyczna wizja Bartka. Nasz namiot przeciekał i to całkiem konkretnie.
Mój ambitny plan, żeby drugiego dnia przejść 25 kilometrów, spalił na panewce. Skończyło się na tym, że w Njaugoaivi zjedliśmy obiad, nawiązując przy okazji znajomość z poważnym Finem z Oulu, a w Akukammi się poddaliśmy i rozbiliśmy namiot. Z 25 kilometrów zrobiło się zatem zaledwie 14, ale ja i tak byłam ledwo żywa – drugi dzień standardowo okazał się dla mnie najbardziej wyczerpującym. Kammi to taki domek z trawą na dachu, inaczej mówiąc – domek torfowy. Po drodze do Akukammi zostaliśmy trochę postraszeni przez ciemne, złowieszczo-wyglądające chmury (zdjęcie poniżej), ale konsekwencją tego niezwykle dramatycznego obrazu był tylko nieduży deszcz i podwójna, malownicza tęcza. W nocy na szczęście nie padało, uff…
Spacer z Akukammi do domku pod Guivi (Kuivi) upłynął całkiem przyjemnie. Na miejscu przywitał nas nieszczęśnik z rozstrojem żołądkowym, którego pobyt w tej okolicy się przedłużył z powodu wyczerpania i bliskości wychodka. Na szczęście biedak już dochodził do siebie i żadnej pomocy od nas nie chciał. W Kuivi rozbiliśmy nad malowniczą rzeką namiot i zostawiwszy w nim większość naszego dobytku (na co w Polsce raczej się nie odważyła), wyruszyliśmy zdobywać najwyższy „szczyt” w okolicy – Guivi (641 m n.p.m.). Zdjęcia poniżej.
Czwartego dnia rozstaliśmy się ze szlakiem Kuivi i wróciliśmy na szlak Kevo, czyli ten bogatszy w atrakcje. Kanion Kevo, a właściwie dolina przypominająca kanion, którą płynie rzeka Kevo, ma 40 kilometrów długości i miejscami nawet 80 metrów głębokości. Fajny, chociaż nie posunęłabym się do nazwania go spektakularnym. Wodospad Fiellu natomiast jest niezwykle malowniczy i przy nim postanowiliśmy się rozbić (podobnie jak kilkanaście innych osób). U podnóża wodospadu można zażyć kąpieli, aczkolwiek dla mnie nawet woda w rzekach tropikalnych jest zawsze za zimna, więc nawet nie podjęłam się próby (poza tym, jak już wspomniałam, nie miałam stroju kąpielowego).
Kąpieli nie zażyłam, ale o poranku rzeka Kevo ściągnęła swoją daninę, a właściwie zmusiła mnie do ściągnięcia butów, szlak bowiem prowadzi przez nią. Nie ma się jednak czego obawiać, przynajmniej o tej porze roku. Rzeka była rwąca, ale płytka, na dodatek zainstalowano nad nią specjalną linę. Poradziliśmy sobie na boso bez żadnych problemów. Warto jednak mieć na uwadze, że w Laponii czasem mogą się przydać odpowiednie do takich celów buty i kijki trekkingowe – pisałam o tym w notce Trekking w Laponii.
Ostatni wieczór tej wycieczki to chyba jedyny moment, w którym naprawdę dały nam się we znaki komary. Piątego dnia dotarliśmy do Ruktajärvi, czyli zatoczyliśmy koło, i wypsikaliśmy chyba wszystkie spraye na komary, jakie mieliśmy. Mimo wszystko i ogólnie rzecz biorąc, nie powiedziałabym, żeby komary tudzież inne owady jakoś specjalnie uprzykrzały nam życie w czasie naszej ponad pięciodniowej wędrówki. Czarne wizje związane z przeciekającym namiotem i pogodą również nie znalazły odzwierciedlenia w rzeczywistości, a sam rezerwat okazał się ciekawy. Bez żadnego zawahania mogę zatem powiedzieć, że wyjazd do Kevo okazał się być udanym i jednym w naszych najfajniejszych fińskich, trekkingowych doświadczeń.
Pozostałe informacje:
Szlaki. Przez rezerwat Kevo przebiegają dwa oznaczone szlaki, a właściwie jeden z pętelką (mapki). Trasa północ-południe (Kenesjärvi – Sulaoja), która biegnie wzdłuż kanionu, ma 64 kilometry i nazywa się Kevo (Kevon reitti). Pętelka to szlak Kuivi (Kuivin reitti) i jeśli pójdziecie naszymi śladami, czyli od południa (Sulaoja), i zrobicie kółko, znaczy wrócicie do punktu wyjścia, przejdziecie 86.5 kilometra. Zdecydowaliśmy się na tę trasę, bo słyszeliśmy, że jest najfajniejsza i nie musieliśmy się martwić powrotem do samochodu. Podobno między Kenesjarvi i Sulaoją jeżdżą jakieś autobusy, ale to zawsze dodatkowe utrudnienie, a poza tym mamy złe doświadczenia z parku Pallas-Yllästunturi. Nasz plan obejmował zatem południową część szlaku Kevo oraz szlak Kuivi. Szlaki są dobrze przygotowane i nie są trudne (wbrew temu, co mówi strona nationalparks.fi). Jedyną przeszkodą mogą być rzeki, czasem trzeba się trochę zamoczyć, ale poradziliśmy sobie na boso (aczkolwiek pewnie warto mieć ze sobą jakieś buty do pokonywania rzek).
Domki. Wszystkie schronienia oraz inne udogodnienia opisane są tutaj. Tak jak szlaki, tak i domki w Kevo są dobrze przygotowane i zaopatrzone. Chyba we wszystkich, z jakich korzystaliśmy, były kuchenki gazowe, a obok domków znajdowały się śmietniki. Ogólnie o leśnych domkach w Finlandii pisałam tutaj: Darmowe domki i grille w Finlandii.
Kiedy jechać? Całkowity zakaz wchodzenia do kanionu obowiązuje od 1 kwietnia do 14 czerwca. Latem można poruszać się tylko po wyznaczonych szlakach (kanion: 15 czerwca do 15 października, reszta: 1 maja do 15 października). Zimą można jeździć na nartach wszędzie (kanion: 16 października do 31 marca, reszta: 16 października do 30 kwietnia). Mając te reguły na uwadze, możecie jechać, kiedy chcecie. Pamiętajcie, że pogoda w Finlandii jest nieprzewidywalna i najczęściej dość nieprzyjemna. Ja najbardziej lubię wczesne lato. O pogodzie pisałam tutaj: Pogoda w Finlandii, czyli kiedy jechać i w co się ubrać.
Jedzenie i picie. Jedzenie oczywiście trzeba taszczyć na szlaku ze sobą. Wodę można pić ze strumieni i my tak robiliśmy. Jeśli się z jakiegoś powodu obawiacie, zawsze możecie przegotować.
Dojazd. Do obu wejść do parku można dojechać zwykłym samochodem i znajdują się tam parkingi. Z autobusów nie korzystałam, ale podobno kursują z Ivalo (Sulaoja, Kenesjärvi), Karigasniemi (Sulaoja) oraz Utsjoki (Kenesjärvi). Strona z autobusami: www.matkahuolto.fi. Jeśli nie macie samochodu, inna opcją jest przylot samolotem i wypożyczenie, ale może się to nie opłacać, jeśli spędzicie większość czasu w lesie i nie będziecie z samochodu korzystać. Najbliższe lotniska to Ivalo, Kittilä i Rovaniemi.
Więcej informacji na temat Finlandii i Laponii:
Trekking w Finlandii (w tym Laponii) – wskazówki, informacje
Pogoda w Finlandii, czyli kiedy jechać i w co się ubrać
Jak tanio podróżować po Finlandii
Darmowe domki i grille w Finlandii
Więcej lapońskich przygód:
Wiosną w Laponii – Park Narodowy Pallas-Yllästunturi
Pod Gwiazdą Polarną część II – z Kilpisjärvi do Å (Lofoty)