Na szlak weszliśmy o godzinie jedenastej wieczorem w Pallas, skąd rozpoczęliśmy marsz w kierunku północnym (ku miasteczku Hetta, spójrzcie na mapkę po prawej). Pogoda nie przedstawiała się najgorzej, było zimno, ale słońce co chwilę przebijało się przez chmury (białe noce), a wiatr nie dawał się bardzo we znaki. Nie można jednak powiedzieć, że dopisywał mi dobry nastrój – od najbliższego miejsca, w którym mogliśmy rozpalić ognisko, dzieliło nas osiem kilometrów, a ja niejasno zaczęłam podejrzewać, że w moim plecaku formuje się supermasywna czarna dziura, bo na wadze przybierał znacząco z każdym moim krokiem. Wspinałam się więc wolno pod górę owładnięta ponurymi myślami, a perspektywa noclegu w zimnym namiocie sił mi specjalnie nie dodawała. Moje niewesołe, wewnętrzne dywagacje przerwał dopiero widok dwóch wyprzedzających nas chłopaków. Trochę to dziwne, gdy w czerwcu o północy spotykasz na szlaku ludzi niosących deski snowboardowe. Powiodłam za nimi zdumionym wzrokiem, zastanawiając się, gdzie oni właściwie planują na tych deskach jeździć i dlaczego chcą to robić w środku „nocy”. Pozostałości śniegu przedstawiały się momentami dość imponująco, ale mimo wszystko były to tylko pozostałości. Wzruszyłam w końcu ramionami, ostatecznie miałam swoje powody do zmartwień. Szczególnie przykry był jeden, pięciokilometrowy.
Pierwszą noc spędziliśmy w namiocie w otoczeniu śniegu i skarłowaciałych drzew, które niestrudzenie prezentowały słońcu swoje jasnozielone zaczątki listków. Drzewa w Laponii nie mają wiele czasu; krótka, niosąca nadzieję wiosna niedługo przeistoczy się w smutną, mimo pięknych kolorów, jesień i ani się spostrzegą, jak znowu będą walczyć o przetrwanie z bezlitosną zimą, kiedy to połączenie bardzo niskich temperatur i porywistych, silnych wiatrów często stanowi dla nich wyrok. Ta noc była chyba najzimniejszą ze wszystkich i jedyną, jaką spędziliśmy pod namiotem. Temperatura wynosiła niewiele ponad zero stopni i gdyby nie mój śpiwór na trzaskające mrozy, zapewne umarłabym z zimna, najpierw wykańczając Bartka swoim marudzeniem. Na szczęście oboje przeżyliśmy i rano zjedliśmy dobre śniadanie w ogólnodostępnej, ciepłej chatce.
Pogoda przez noc pogorszyła się znacznie i o ile drugiego dnia było po prostu niezwykle depresyjnie i mokro, o tyle trzeciego dnia stoczyliśmy prawdziwy bój z żywiołem. Przez całą drogę (ponad 25 kilometrów) walczyliśmy nie tylko z piekielnie silnym „mordewindem”, ale także z bezdusznym lodo-deszczem, od którego piekły nas twarze. Każdy krok do przodu był sukcesem. Trudno lapońskie pagórki nazwać górami (najwyższy punkt parku znajduje się na wysokości 809 m n.p.m.), ale przy takiej pogodzie kompletnie pozbawione roślinności zbocza okazały się być nie lada wyzwaniem.
W pewnym momencie popełniłam duży błąd, bo totalnie wyczerpana postanowiłam odpocząć, a te kilka minut bezruchu spowodowało, że zmarzłam i już nie mogłam się rozgrzać. Postanowiliśmy wtedy nadłożyć cztery kilometry, tylko dlatego, żeby szybciej dotrzeć do jednego z domków (trzeba było nieco zboczyć z trasy), gdzie mogliśmy schronić się na chwilę przed wiatrem i deszczem, napić czegoś ciepłego i wysuszyć ubrania nad piecykiem. Tak właśnie wyglądał trzeci i najbardziej nieprzyjemny dzień naszej wędrówki (aczkolwiek nie najbardziej męczący; wtedy jeszcze miałam zapas sił). Wieczór przy kominku z ciepłą herbatą był dla mnie najlepszą nagrodą, jaką wtedy mogłam sobie wyobrazić…
Czwartego dnia rano dotarliśmy do północnej granicy parku, ale od cywilizacji dzieliło nas jeszcze jezioro Ounas, które pokonać można było tylko w jeden sposób – mini-łódeczką obsługiwaną przez starszego pana Fina. Żeby pan Was przetransportował na drugi brzeg, musicie do niego zadzwonić (tabliczki z numerem wiszą na drzewach). My usłyszeliśmy przez telefon „five minutes”, ale nie bardzo wiem, jakie wydarzenia dzieliło to pięć minut, bo pana w łódce zobaczyliśmy po półgodzinie. W końcu jednak znaleźliśmy się w miasteczku Hetta, gdzie ku naszemu zaskoczeniu, przywitało nas słońce. Na tym jednak skończyły się miłe niespodzianki – sama Hetta okazała się być pułapką na wędrowców. Przez „miasto” przejeżdżają tylko dwa autobusy na dzień i rzecz jasna oba już dawno nam uciekły. Powłóczyliśmy się zatem po ulicach bez większego sensu, odwiedziliśmy jakiś hotel oraz punkt informacji turystycznej, gdzie wypiliśmy niedobrą fińską kawę, ale nadal nie bardzo wiedzieliśmy, jak wrócić do naszego samochodu. Wyglądało na to, że opcje mamy dwie – taksówka lub autostop. Taksówka kosztowałaby nas sto euro, a łapania „stopa” staraliśmy się uniknąć, bo w Finlandii jest to raczej mało popularne zajęcie (szczególnie w miejscach, gdzie są taksówki…). (Proszę jednak nie kierować się naszymi uprzedzeniami, podróżowanie autostopem po Finlandii podobno jest możliwe, chociaż nierzadko czasochłonne.) Ostatecznie Bartkowi udało się wymusić pomoc na Panu Pięć Minut, który zorganizował nam swojego znajomego z samochodem. Rzekłabym, że ów znajomy okazał się być Finem z krwi i kości (miał brodę i mroczne ubrania), gdyby nie to, że trochę dużo mówił. Przynajmniej dużo jak na Fina. Gdy usłyszał skąd jesteśmy, zadeklarował się jako wielki fan polskich zespołów, szczególnie Behemotha i Decapitated. Nie mam nic przeciwko cięższym brzmieniom, od czasu do czasu lubię, ale po 80 kilometrach słuchania w samochodzie jego muzyki czułam się nieco przytłoczona. Na koniec poza umówioną zapłatą nasz kierowca dostał od nas także dwa polskie piwa, na co zareagował niezwykle entuzjastycznie („Wow! You really saved my day!”).
Północną część parku mieliśmy zatem zaliczoną, pozostawała jeszcze południowa – dłuższa i trochę nudniejsza, ale za to kompletnie przez turystów ignorowana. Zaczęliśmy w Ylläs skąd do celu – Pallas – mieliśmy 70 kilometrów, ale szło się całkiem przyjemnie, przynajmniej do czasu, gdy niektóre części mojego organizmu zaczęły się buntować (szczególnie doskwierały mi kolano i łopatka). Szlak i domki mieliśmy tylko dla siebie, a słońce raz po raz wyglądało zza chmur przez co średnio co pół godziny musieliśmy się rozbierać lub ubierać. Krótko mówiąc, w końcu mogliśmy się Laponią nacieszyć. Wiecie, co najbardziej lubię w Laponii? Ciszę. Są tutaj miejsca, w których nie usłyszycie samochodów, ludzi, szumu drzew czy śpiewu ptaków. W tej ciszy totalnej jesteście skazani na własne myśli, ale jakiekolwiek one by nie były, nigdy nie wypełnią przeogromnych przestrzeni, jakie w Laponii Was otaczają. Człowiek w Laponii czuje się wolny. Bardzo lubię to uczucie.
W południowej części parku nie spotkały nas żadne szczególne przygody. Spotkał nas za to zawód, bo znowu nie udało nam się zobaczyć łosi. Moje rozżalenie osiągnęło punkt kulminacyjny w chwili, gdy w jednej z ksiąg dla gości (każdy domek jest w taką wyposażony) zobaczyłam wpis jakiegoś dziecka, który to wpis szedł mniej więcej tak: „Jesteśmy rodziną ze Szczczecina. Jak tu szliśmy widzieliśmy PIĘĆ łosiuów!!!!”. Pewnie pomyślicie, że dramatyzuję, ale ileż można jeździć po krajach północy i nie zobaczyć żadnego łosia?
Pod koniec naszej wycieczki pogoda zrekompensowała nam niemiłe pierwsze dni – temperatura dochodziła do 20 stopni, a nieliczne chmury wolno sunęły po niebie. Ostatni wieczór spędziliśmy na hostelowym tarasie, ciesząc się słońcem, dobrym winem oraz byciem czystym, i podsumowując naszą wędrówkę. Przeszliśmy cały park Pallas-Yllästunturi, pokonując tym samym około 125 kilometrów, co napawało mnie dumą, bo wbrew pozorom nie jestem wcale entuzjastką pieszych, górskich wycieczek. Rankiem kolejnego dnia wyruszyliśmy z powrotem na południe, niespodziewanie zostawiając za sobą dobrą pogodę (najgorzej było w samych Helsinkach, gdzie lało, a temperatura wynosiła 10 stopni). Po drodze zahaczyliśmy także o fińską Raumę i cieśninę Kvarken – oba miejsca wpisane są listę UNESCO – ale to już temat na inną notkę…
Informacje
Krótko o Parku Narodowym Pallas-Yllästunturi
Lapoński Pallas-Yllästunturi to trzeci pod względem wielkości park narodowy w Finlandii. Najwyższy punkt parku znajduje się na wysokości 809 m n.p.m. Park można podzielić na dwie części – północną (główny szlak: Pallas-Hetta, około 55 km) i południową (Ylläs-Pallas, około 70 km), przy czym ta pierwsza latem jest o wiele bardziej popularna, co pewnie wynika z wyższych „gór”, wielu udogodnień na szlaku (darmowe domki, grille, a nawet sauna – nie darmowa, ale tania) oraz prestiżu – szlak Pallas-Hetta jest podobno najstarszym szlakiem w Finlandii. My także od niego zaczęliśmy. Mapy i inne informacje na temat parku znajdziecie tutaj.
Noclegi i inne wydatki
W Laponii byliśmy prawie dziesięć dni, ale tylko dwa razy płaciliśmy za noclegi (Seven Fells Hostel w miejscowości Äkäslompolo, tylko 40 euro za dwuosobowy pokój bez łazienki – jak na Finlandię to bardzo tanio). Pozostałe noce spędziliśmy w darmowych domkach lub namiocie. Jedzenia także nie kupowaliśmy za dużo, jedynie chleb i świeże mięso na grilla, resztę przywieźliśmy z Polski. Wodę ze źródeł w Laponii można raczej pić bez przegotowania, przynajmniej my tak zawsze robimy. Krótko mówiąc, koszt wyprawy obejmował głównie benzynę i 80 euro za noclegi. O tanim podróżowaniu po Finlandii pisałam tutaj.
Jak dostać się z Polski do Pallas-Yllästunturi?
Możliwości jest kilka. Najtańsza oczywiście to znaleźć kilka osób, zapakować samochód zapasami z Polski i pojechać przez Litwę, Łotwę i tak dalej. To jest dobre wyjście dla ludzi, którzy mają sporo czasu i na przykład chcą zobaczyć coś po drodze (a do oglądania jest wiele). Pierwsza część trasy (Polska-Helsinki) będzie dość męcząca, ale w Finlandii już pójdzie szybko, bo ruchu dużego tutaj nie ma, a im dalej na północ, tym mniejszy, więc jedzie się całkiem miło.
Druga opcja to samolot. Najpierw trzeba dolecieć do Helsinek, skąd latają samoloty do Rovaniemi, lub Kittili (wiosną także do Enontekiö). Jeśli nie planujecie wielodniowych wędrówek, to najwygodniej pewnie będzie wypożyczyć na miejscu (w Laponii) samochód. Jeśli jednak większość czasu wolicie spędzić na łonie natury i samochód głównie stałby na parkingu, pozostają autobusy. Autobusy w Laponii jeżdżą rzadko, ale zazwyczaj są dopasowane do samolotów i pociągów, w razie spóźnień one też poczekają. Ceny biletów na samoloty oczywiście musicie sprawdzać na bieżąco. Z Helsinek do Rovaniemi (zimą także do Kolari) jeżdżą również wspomniane pociągi (zabierają one nawet samochody, ale to dość droga zabawa) i autobusy (żeby pojechać dalej na północ najprawdopodobniej będziecie musieli się przesiąść w Rovaniemi).
Powiązane wpisy (informacje praktyczne)
Trekking w Finlandii, Laponii – wskazówki, informacje
Darmowe domki i grille w Finlandii
Pogoda w Finlandii, czyli kiedy jechać i w co się ubrać
Inne lapońskie parki
Obszar Käsivarsi, czyli Laponia poza szlakiem
Rezerwat Kevo, czyli upalne lato w Laponii
Pod Gwiazdą Polarną część I – z Rovaniemi do Kilpisjärvi
Bardzo fajne i pomocne wpisy. Do zobaczenia na Fińskim szlaku!