Pisząc „najdziwniejsze”, mam na myśli najbardziej niezapomniane; takie, które z różnorakich powodów zostawiły wyraźny trakt w gąszczu moich neuronowych sieci. Nie są to najbardziej niezwykłe miejsca w jakich byłam; o tych innym razem. Inna sprawa, że moje eksperiencje mogą wcale nie okazać się dziwnymi dla Was. Na mnie jednak wszystkie trzy podróże wywarły głębokie wrażenie, każda z innych powodów, a chyba jedyne, co je łączy (poza moją osobą) to fakt, że odbyły się dość dawno temu.
Stany Zjednoczone
O wycieczce do Stanów dowiedziałam się przez telefon. Szło to mniej więcej tak: Dzień dobry, miło mi Cię poinformować, że wygrałaś wycieczkę do Stanów! Na co ja – po zwalczeniu pokusy niezwłocznego rozłączenia – odrzekłam: To jakiś żart, tak? W tym samym czasie moja koleżanka Marta przeżywała wielkie rozczarowanie. Również została obdarowana ową podróżą, a przecież chciała iPoda, nie główną nagrodę! To właśnie Marta wygrała dla nas wycieczkę. Ja nic o konkursie nie wiedziałam, albo może nie pamiętałam, w każdym razie telefoniczna niespodzianka wydała mi się zupełnie absurdalna. A potem… było jeszcze ciekawiej. Po pierwsze, konkurs był organizowany przez firmę produkującą papierosy i jednym z warunków było palenie papierosów. Marta w półśrodki się nie bawiła i wpisała w formularzu, że wypalam – bagatela – kilka paczek dziennie. Papierosów nie paliłam, więc podczas jednej z rozmów z organizatorami nieśmiało wydukałam: A jeśli rzuciłam w międzyczasie palenie, to czy nadal mogę jechać…? Okazało się, że mogę i nikt mi papierosów do buzi wciskać na siłę nie będzie. Uff! Swoją drogą konkurs polegał na wymyśleniu hasła reklamowego dla owej firmy, ale nigdy się właściwie nie dowiedziałam, co za genialne dzieło Marta stworzyła. Najważniejsze, że wygrała. Marta z kolei była niepocieszona nie tylko z powodu wygrania głównej nagrody, ale także faktu, że jej osobą towarzyszącą okazałam się być ja, a nie jej najlepsza przyjaciółka, którą także wpisała w formularzu. Przynajmniej tak sobie ubzdurałam ja, bo Marta nic takiego mi do zrozumienia nie dała. Jakby jednak nie było – nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Leciałyśmy do Stanów! Pierwszy raz miałam lecieć pasażerskim samolotem i to od razu za ocean! Do Nowego Jorku! Nie mogłam się doczekać. Wróćmy jednak do tematu. Nasza przedziwna „ekipa nałogowych palaczy” składała się z pięciu par: trzech mieszanych, jednej męskiej i jednej damskiej (znaczy nas). Miałam wrażenie, że każda para jest, jak to mówią, z zupełnie innej bajki, ale łączyło nas jedno – oszołomienie. Nie tylko lecieliśmy do Nowego Jorku dobrymi liniami. Dostaliśmy także liczne prezenty, między innymi niezłe kompaktowe aparaty fotograficzne (to był mój pierwszy cyfrowy aparat w życiu!), zapasy papierosów, ubrania i różne gadżety. Jakby tego było mało, nocowaliśmy w dobrych hotelach albo w motelach przy drodze, jak na amerykańskich filmach (milion wykrzykników). Pierwszy pokój, jaki dostałyśmy, miał widok na Central Park, a w windzie był dywan i pan, który wciskał przyciski! Teraz wydaje się to trochę zabawne, ale 15 lat temu (!) byłam zdumiona i onieśmielona. Czy młodemu człowiekowi, który przyniósł bagaż trzeba dać napiwek? Ile? Co powiedzieć i jak to powiedzieć po angielsku? Pytania mnożyły się na każdym kroku! Jedyną osobą, która nie była oszołomiona był niewątpliwie nasz przewodnik. Gdybym miała określić go jednym słowem, to chyba byłoby to „wczorajszy”, przynajmniej zawsze taki się wydawał. Raz pomyliły mu się dni, przez co ominęła nas wizyta w Los Angeles. Bardziej interesowały go podejrzane paczki, które odbierał od podejrzanych ludzi. Na koniec miał nas odstawić z powrotem do Warszawy, zamiast tego jednak zostawił nas na którymś amerykańskim lotnisku z biletami i kilkoma dolarami w kieszeni, i oświadczył, że mamy sobie radzić sami. Niby nic, ale wielkie lotniska i samoloty były dla nas wszystkich nowością, więc nie było nam do śmiechu. Mimo niewydarzonego przewodnika, podróż do Stanów była jedną z najciekawszych (i najdziwniejszych?) przygód w moim życiu i będę Marcie za nią zawsze wdzięczna. Odwiedziliśmy Nowy Jork, San Francisco, Park Narodowy Yosemite, Miami, zobaczyliśmy Niagarę (również od strony kanadyjskiej) i kilka innych miejsc, których już nawet nie pamiętam. Nawet teraz byłoby to wyjątkowe doświadczenie, a wtedy czułam się jak w jakimś szalonym śnie. The American dream! Swoją drogą Marta obecnie jest moją – w pewnym sensie – sąsiadką, bo mieszka w Norwegii, gdzie gotuje i piecze pyszne rzeczy, opiekuje się dwoma kitku oraz dużo zwiedza, co śledzić możecie na jej Insta: @frantusia.
Krym (Ukraina)
Moja pierwsza podróż na wschód, pierwsza podróż spontaniczna i bez planu. Przede wszystkim była to jednak podróż do przeszłości. Nie mojej, bo ja takiej przeszłości nie znam, ale w czasie cofnęłam się na pewno. Tylko ile lat? Czasami 30 (czy tak kiedyś było w Polsce?), czasami 100 (gdy czułam się jak Edward Popielski, bohater książek Marka Krajewskiego), a gdy „wpłynęłam na suchego przestwór oceanu”, czyli mickiewiczowskie stepy akermańskie, to nawet i 200. Wyprawa na Krym do tej pory budzi we mnie emocje, mimo że minęło już z 10 lat albo i więcej. Z czym mi się kojarzy Ukraina? Z nieśmiertelnymi ładami, staruszkami żebrzącymi na ulicach, policjantami w znoszonych butach, reklamówkami Hugo Bossa i jednym z moich bardziej przygnębiających noclegów w życiu. Od tamtej pory spałam już w naprawdę „ciekawych” miejscach – w domku pełnym szczurów, które „tuptały” w nocy, w środku dżungli, w Indiach (o których za chwilę!) – a ja nadal ze zgrozą wspominam właśnie nieszczęsny Bakczysaraj! To się chyba nazywa trauma. Oczywiście „mój Krym” to nie tylko przykre czy dziwne doświadczenia, to również ciekawe miejsca i mili ludzie. Wybrane wspomnienia z krymskich wojaży opisałam kiedyś w notce Krym – wyimki, do której lektury serdecznie zapraszam.
Indie
Skok na głęboką wodę, wypad nieplanowany, niezaplanowany, przez przypadek moja podróż poślubna. Indie to jeden z nielicznych krajów, do których nie mam specjalnej ochoty wracać (z wyjątkiem Andamanów – tam akurat chciałabym w końcu dotrzeć). Indie! Drogowy chaos, mieszanina intensywnych zapachów i kolorów, bezpańskie psy, pył, śmieci i natarczywi sprzedawcy wszystkiego – od usług transportowych, przez kaszmirowe szale, po haszysz. Cały ten rozgardiasz i dzikie tempo wycieczki – które przecież sama nadałam! – mnie zupełnie wyczerpały. W Indiach zostałam obudzona przez spacerującego mi po twarzy karalucha, nadepnęłam na rozkładającego się na ulicy szczura. Nawet teraz te wspomnienia wywołują u mnie pewien niesmak, a pomyśleć, cóż było wtedy! Nazwijcie mnie mięczakiem, no offence will be taken, ale przecież to była jedna z moich pierwszych dalekich podróży. Być może powinnam Indiom dać drugą szansę? Mam nadzieję, że Was nie zniechęcam do tego – jakby nie było – ciekawego kraju, ale pisząc o „najdziwniejszych” podróżniczych doświadczeniach, nie mogę nie wspomnieć o Indiach. Zresztą nic złego mnie tam – całe szczęście – nie spotkało, jedynie czasami brak szacunku, bo kobiety w Indiach są często ignorowane. O mojej indyjskiej włóczędze traktuje cykl: Dziennik zakrapiany whisky.
Trzy kontynenty, trzy niezapomniane podróże. Każda z nich otworzyła mi trochę szerzej oczy na świat i każda (wbrew pozorom!) zachęciła do dalszych jego eksploracji. Podróże kształcą i uczą pokory.
W następnej notce z tego cyklu, opiszę trzy najbardziej niezwykłe miejsca, w jakich kiedykolwiek byłam.